Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

„The Meg” Jona Turteltauba: megalodon, czyli rekin miastojad [RECENZJA]

Dariusz Pawłowski
Warner Bros. Entertainment
Mamy na pieńku z rekinami... W kinie wodne drapieżniki pożarły więcej ludzi niż stada dinozaurów, fruwały nad miastami i rozrosły się do nawet pięciogłowych potworów. Na ekranie walczymy z nimi na śmierć i życie, a przecież bardziej denerwujące są komary oraz sąsiedzi. I właściwie tylko raz udało się z rekinem zrobić dobry film. Tym razem znowu nie.

Najnowszy rekin w kinie to prehistoryczny megalodon i mierzy ponad dwadzieścia metrów. Wszyscy myśleli, że to stworzenie wymarłe dwa miliony lat temu, tymczasem gigant objawił się w głębinach Pacyfiku, dwieście mil od wybrzeża Chin, w produkcji Jona Turteltauba (wcześniej w znanej i u nas książce Steve’a Altena „Meg. Potwór z głębin”). Rzecz jasna, do wypłynięcia wielkoszczękiego przyczynia się człowiek - konkretnie naukowcy z wielkiej stacji badawczej, finansowani przez tajemniczego miliardera, zamierzający potwierdzić teorię, iż to, co uznajemy za oceaniczne dno jest tak naprawdę warstwą gazu, pod którą znajduje się nieodkryty świat. No i się on nam odkrywa...

Jednak nie nauka i mądrość są głównym celem filmowców, tylko rozrywka wzbogacona efektami specjalnymi. I trzeba przyznać, że realizatorzy ani przez chwilę nie udają, że chodzi o coś innego. Więcej - sami na tyle dobrze się bawili podczas pracy nad filmem, że śmiało wmontowali w niego sceny, które są głupie z założenia, ale mają stanowić rodzaj - jak sądzę - pełnego zrozumienia mrugnięcia okiem do widza. Efekt chwilami wbija w kompletne zdumienie, szczególnie, gdy zastanowimy się na losem aktorów, którzy musieli odegrać swoje sekwencje i wypowiedzieć z poważną miną poszczególne kwestie. Oby przynajmniej za dobrą stawkę.

Koncepcyjny brak koordynacji rozprzestrzenia się zresztą na cały film. Dbałość producentów o obniżenie kategorii wiekowej i dopuszczenie produkcji w dystrybucji dla nieletnich sprawiła, że grozy tu tyle, co w basenie z nieopatrznie wrzuconym doń karpiem. Co prawda, ginie wiele postaci (niektóre w nonsensowny sposób), megalodon nieustannie szczerzy zęby, ale konsumuje jakby od niechcenia, bez pozostawiania śladów - co dla miłośników krwawych jatek na ekranie będzie poważnym rozczarowaniem. Woda zabarwia się jedynie, gdy rekin walczy z potężną kałamarnicą i to zadowala mięsożercę na tyle, że niewiele sobie robi z kąpiących się tłumów przepływając w pobliżu chińskich plaż. Wyprodukowanemu w komputerze rekinowi nie dodano niczego, co odróżniłoby go od filmowego rekwizytu, mimo że mamy okazję spojrzeć mu w oczy. Takiego niespersonalizowanego zagrożenia dosyć trudno się przestraszyć, podobnie jak nie da się zaangażować w losy rywalizujących z monstrum postaci, które zostały potraktowane w śladowy sposób i owej płycizny nie tłumaczy widowiskowy charakter przedsięwzięcia. Jedyne wyjaśnienie, jakie przychodzi mi na myśl to wybronienie na tym tle grającego zawsze tak samo Jasona Stathama.

Partnerami dla głównej pary bohaterów nie stają się pozostali członkowie ekranowej menażerii. Relacje pomiędzy postaciami są mniej niż zdawkowe, poza tym urywają się, „topią” wraz z co rusz porzucanymi wątkami. Trudno się tu w cokolwiek „wgryźć”, konstrukcja „The Meg” co chwila się chwieje, a reakcje i zachowania bohaterów zwykle nie mają solidnego uzasadnienia. I gdy już wydaje się, że mamy do czynienia z szaleństwem, absurdalną grą z konwencjami (w jednej ze scen Statham kopie megalodona w paszczę), nagle dostajemy kino familijne lub poważnie potraktowany blockbuster. W tym galimatiasie niezgorzej prezentują się jeszcze sceny akcji, lecz i one oparte są na pomysłach oraz rozwiązaniach cokolwiek wtórnych.

Film, który nie do końca wie, czym chce być, musi przynajmniej pozostawić silne wrażenie i takie zadanie postawiono przed zrealizowanym z rozmachem i determinacją starciem w finale. Dostajemy nawet co nieco emocji. I żal, że może gdyby wybrano jedną ścieżkę, „The Meg” stałby się bardziej interesującą produkcją.

Legendarne dzieło Stevena Spielberga z 1975 roku, z zatrważająco budującym nastrój tematem muzycznym Johna Williamsa sprawiło, że zaczęliśmy się rekinów masowo bać i jest wciąż najlepszym występem tego gatunku na dużym ekranie. I nie zagraża mu kłapanie coraz większą szczęką...

The Meg USA horror, reż. Jon Turteltaub, wyst. Jason Statham, Bingbing Li, Rainn Wilson Ocena: 2/6

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto